
Kraków ma smoka, Cieszyn ma zionącą ogniem świnię!
Znana jest o niej bajka. W mieście, koło Czarnego Chodnika, jeden z murali przedstawia nawet ognistą świnię i uciekającego przed nią chłopa. Zwróćcie kiedyś uwagę.
A historia jest taka:
Tustelański świniak nie zżerał owiec, nie porywał dziewic i nie siał postrachu.
Tustelański świniak był całkiem miły, dopóki miał spokój.
Gorzej, jeśli go napastować.
W wersji bajki, którą znam (pewnie jest ich więcej), cała historia dzieje się w malutkich Toszonowicach na zachód od Olzy.
Otóż w rzeczonych Toszonowicach żył sobie gazda, pieróński sknera i złodziej.
Wybrał się on kiedyś nocą kraść sąsiadowi siano z pola. Kiedy ładował je do wora, zobaczył pasącego się spokojnie, przez nikogo nie pilnowanego prosiaka.
Jako pieróński sknera i złodziej, w mig zdecydował się go porwać i nazajutrz urządzić sobie świniobici.
Jednak gdy tylko zbliżył się nieco, babuciowi ślipia zapłonęły na czerwono, a z ryja buchnął ogień!
Wściekły babuć zionąc ogniem przegnał sknerę po dziedzinie. Chłop ledwo uszedł z życiem.
I od tej pory nasz straumatyzowany gazda przestał być sknerą i złodziejem, a stał się porządnym sąsiadem.
Być może nasz babuć jesze żyje. Piszę to, bo mam nadzieję, że kiedyś pogna przez dziedzinę tych z moich sąsiadów, którzy ze sknerstwa palą w piecach kiszonymi oponami i innych cuchnącym śmieciem.
W zeszłym tygodniu wrzuciłem powyższy rysunek autorstwa Anny Tereszkiewicz z pytaniem kto wie, co to za cieszyńska bajka. Nikt nie zareagował. Czy jest ona mniej znana, niż myślałem?
(bajka opowiedziana za zbiorami Józefa Ondrusza „Cudowny Chleb”)
I pytanie na koniec: kogo jeszcze nasz ognisty babuć powinien pognać?